wtorek, 10 września 2013

Nie tak miało być...

Od wczoraj zastanawiałam się, czy pisać, czy nie pisać na ten temat.
Nie tak miałam zacząć tego bloga, ale los sam zadecydował inaczej. Na tą chwilę ciężko mi realizować pomysły, które chcę Wam tutaj przedstawić. Możliwe, że będę potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie. Proszę was o cierpliwość i zrozumienie.
W nocy z ósmego na dziewiątego września zmarła moja ukochana babcia... Nie potrafię się z tym pogodzić i oswoić się z myślą, że nie ma jej już wśród nas. Nie potrafię pogodzić się z tym, że nie będę mogła już do niej iść i odwiedzić jej tak bez powodu, lub wtedy gdy czuję się samotna.
Była mi bardzo bliską osobą, dużo znaczy w moim życiu. Mam w pamięci dużo dobrych wspomnień z jej udziałem. Od przedwczorajszej nocy te wspomnienia i myśli kotłują się w mojej głowie nieustannie. Niemożliwe dla mnie jest to, że już jej nie zobaczę u niej w pokoju, gdy sobie siedzi w fotelu i szydełkuje, haftuje krzyżykami lub układa puzzle...
Wiosną zeszłego roku trafiła do szpitala na oddział neurologiczny, leżała tam kilka tygodni. Którejś nocy nagle przestała oddychać. Znalazła się na intensywnej terapii, podłączona do tych wszystkich aparatur, nie oddychała sama. Cały czas była przytomna, lecz bardzo słaba. Gdy pierwszy raz ją tam zobaczyłam, łzy leciały mi ciurkiem i ona też się rozpłakała. Babcia, która nigdy nie roniła łez. Wiedziałam, że jest jej ciężko. Z dnia na dzień natomiast, powolutku jej stan się polepszał. Na ekranie obok jej łóżka widziałam, że zaczyna oddychać razem z maszyną. Któregoś dnia gdy ją odwiedziłam, zobaczyłam, że już oddycha całkowicie sama.  Powoli dochodziła do siebie. Zaczynała mówić. Siedziałam przy niej na krześle i opowiadała mi znowu historie ze swojego życia. Wtedy też pierwszy raz jadła posiłki sama, nie przez kroplówkę. Czułam wtedy, że będzie dobrze, że wyjdzie z tego. Wypisali ją, z tego co pamiętam pod koniec sierpnia. Przed ten długi pobyt w szpitalu, musiała od nowa uczyć się chodzić, miała duże problemy z mówieniem, musiała znowu nauczyć się korzystać z toalety. Było mi wtedy tak strasznie jej żal.
Babcia była jednak bardzo silna i w bardzo szybkim tempie nauczyła się tego wszystkiego od nowa. Przed Bożym Narodzeniem dostałam od niej trzy wyszydełkowane serwetki, które namiętnie robiła w tamtym czasie.
Drugiego dnia świąt była pierwszy raz u nas w domu, zdążyła nas odwiedzić... Doszła do etapu, że znowu mogła być w domu sama, sama robiła obiady, jak wcześniej, było na powrót tak, jak przed jej chorobą.
Przedostatniego dnia marca świętowała swoje 80-te urodziny, z tej okazji było duże przyjęcie w restauracji. Od tego czasu byłam u niej jeszcze kilkukrotnie. Ostatni raz gdy widziałam ją w jej domu, było to po tym gdy się obroniłam, w lipcu. Podarowała mi wyhaftowany przez siebie obraz ze słowami, żebym go sobie oprawiła w ramkę.
W długi sierpniowy weekend mieliśmy razem z nią pojechać w odwiedziny do rodziny na podkarpacie. Niestety już nie zdążyła... Szóstego sierpnia trafiła do szpitala, był to okres tych największych tegorocznych upałów. Od razu trafiła na oiom, z niewydolnością krążeniowo-oddechową. Gdy odwiedziłam ją pierwszy raz była w stanie śpiączki farmakologicznej. Za którymś razem przyszłam do niej razem z moim P. i wtedy była już obudzona, lecz nie oddychała sama. Mówiliśmy do niej tak dużo, kiwała głową, kilka łez też uroniła. Myślałam, że powolutku poprawi się jej stan. Kolejnego dnia próbowali ją odłączyć od respiratora, choć prawie w ogóle sama nie oddychała. Znowu wprowadzili ją w stan śpiączki. Byłam u niej jeszcze kilkukrotnie.
Bardzo chciałam, żeby mogła zobaczyć w przyszłym roku mój ogród. Babcia miała ogródek działkowy, w którym spędzała każdą wolną chwilę. Chciałam pokazać jej, że tak jak ona uwielbiam kwiaty i chciałam, żeby mogła być ze mnie dumna. Chciałam na święta znowu poczęstować ją barszczem z uszkami, który gotuję u mnie w domu, a którego ona nigdy u siebie nie miała. Chciałabym, żeby żyła. Tak bardzo ją kocham.
Jestem szczęśliwa tylko z jednego, że w Boże Narodzenie podarowałam jej list, w którym napisałam jej kilka ciepłych słów i pierwszy raz napisałam jej, że tak bardzo ją kocham. Pierwszy raz się o tym ode mnie dowiedziała. Zdążyłam.
 
Wylałam setki łez przy pisaniu tego posta. Chciałam okazać nim jej pamięć. Jutro pogrzeb... Nie potrafię w to uwierzyć... :( :( :( :(

środa, 4 września 2013

Jak zrobić sobie holenderkę

W zeszłym roku przeglądając sobie strony w sieci zamarzył mi się rower. Ba, i to rower nie byle jaki, bo holenderka. Miała być wyjątkowa. Rzucająca się w oczy, przyciągająca spojrzenia, budząca zachwyt. Zwłaszcza mój. Po konsultacji z moim P. stwierdziliśmy dodatkowo, że zrobimy ją sami. Znaleźliśmy na popularnej stronie aukcyjnej starą, zardzewiałą, o taką:
 
 
Była w dobrej cenie, więc kupiliśmy. Wymieniliśmy w niej wiele części, została pomalowana, obowiązkowo dokupiłam wiklinowy koszyczek i biały dzwonek. Po renowacji prezentuje się tak:
 



Co najważniejsze kosztowała mnie dużo taniej niż znaleziona w sieci, na której się wzorowałam (niestety nie pamiętam, gdzie ją wtedy znalazłam, zdjęcie nie jest moją własnością), o ta:


Radość z tego, że powstała ona przy pracy naszych rąk- bezcenna. Jest dokładnie taka, jaka miała być. Moja. :)

poniedziałek, 2 września 2013

Witamy w domu, czyli przedpokój

Przedpokój na piętrze powstawał z pewnymi problemami, ale zarys jest już widoczny. Niespodziewanie podczas remontu, w chwili zerwania starych tapet okazało się, że komin, który przylega do jednej ze ścian 'ozdobiony' był w mokre czarne i co najgorsze śmierdzące plamy. Były one wynikiem źle podłączonego pieca znajdującego się w piwnicy. Czekało nas więc zdecydowanie więcej pracy niż zakładaliśmy, komin został pozbawiony tynku aż do cegieł i odpowiednio zabezpieczony, aby już nic na nowiutkich ścianach nie wyskoczyło. ;)
Początkowo przez pewien czas mieszkaliśmy z przedpokojem bez nałożonej farby na ściany, więc gości nas odwiedzających nie zastawał zbyt przyjemny widok po przekroczeniu drzwi wejściowych na piętrze.
Okno naszego przedpokoju wychodzi na północ, więc zdecydowanie zależało nam na jego optycznym rozjaśnieniu i jednocześnie powiększeniu. Kolory, które zawitały na ścianach to orzeźwiająca mięta Jedynki z kolekcji Ogród Barw tutaj i śnieżnobiała matowa farba lateksowa z Dekorala tutaj. Malowanie przedpokoju przebiegło całkiem gładko, farba w kolorze mięty nakładała się rewelacyjnie, zdecydowanie mogę ją polecić. Producent zalecał malowanie dwukrotne, nam wystarczyła w zupełności jedna warstwa. Jeśli chodzi o białą farbę też malowało się bez zarzutu.
Na chwilę obecną brakuje wykończenia wysokimi listwami przypodłogowymi oraz listwami dookoła drzwi, które będą w kolorze białym. Wśród poważniejszych zadań do zrobienia w najbliższym czasie jest pomalowanie wszystkich drzwi oraz framug i wybranie docelowych dwóch szafek/komódek do kupienia.
Prezentuję kilka zdjęć w kąciku okiennym:

 

Na parapecie w najbliższym czasie stanie mała lampka, mająca za zadanie oświetlanie przedpokoju nastrojowym światłem w zbliżające się nieuchronnie jesienne wieczory.

 
 
Za jakość zdjęć i moje niedociągnięcia w tym temacie z góry przepraszam, dopiero się uczę, a dodatkowo aparat niestety mam kiepski, więc proszę o wyrozumiałość. Z mojej strony deklaruję zgłębianie tajników fotografii i mam nadzieję szybkie postępy w tej dziedzinie. :)

Biały ptaszek- Home&You
Butelka z listem- Jysk
Miętowa osłonka- Pepco
Biała osłonka- Ikea
Firanka- Ikea
 
 
Pozdrawiam
Marta